Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

śniéj, ośmielony powodzeniem. — Co u licha! rozstąpcież się! muszę przecię przejść!
Argument ten lepiéj pomógł niż siła, i tłum uwierzywszy majstrowi na słowo, trochę się rozstąpił; znów więc w pocie czoła dwaj ciekawsi i niecierpliwsi posunęli się ku drzwióm niewielkim, roztwartym, wiodącym jak się zdawało do lichéj izdebki, któréj jedno małe kraciaste okienko wychodziło w ulicę. Drzwi te otoczone były szczęśliwemi co najpiérwsi przybiegłszy, to najlepsze widowiska miejsce zajęli.
Wspomagając się na przemiany, szewc z rzeźnikiem zbliżyli się do progu, a tu bez wielkich ceregielów usunąwszy przytomnych, stanęli nareszcie u celu.
Izdebka, którą ujrzeli przed sobą, była ciemna i pusta; w początku ciężko nawet do mroku w niéj panującego przywykające oczy, rozeznać nie mogły, co w niéj tak ciekawość pobudzać mogło. Aż nareszcie po chwili rzeźnik i szewc razem zobaczyli zbyt pospolitą nędzę, któréj widok nie wart był może tylu szturchańców i tylu wykrzyków.
W wilgotnéj sklepionéj komórce, jedno tylko w bramę mającéj wyjście, jedno szczupłe więzieniowe kraciaste okienko w grubym murze głęboko wyciosane; na mokréj i czarnéj podłodze potrzęsionéj słomą, leżał trup młodéj jeszcze kobiéty, która w okropném cierpieniu życie skończyć musiała: Wyprężone ręce, skrzywiona twarz przedśmiertną boleścią, słupem stojące oczy, których nie było komu zamknąć, opowiadały o téj straszliwéj godzinie, w któréj duch ciało bezsilne opuścił. Znać było wielką walkę duszy, która musiała opiérać się chorobie i śmierci, nim uleciała z téj nędzy na świat lepszy. Łatwo było odgadnąć, co tę kobiétę trzymało przy życiu; bo tuż przy niéj na posłaniu dwoje małych dziatek licho odzianych, bladych i wynędzniałych,