płacząc i tarzając się, wołały do umarłéj; — Matko, matko! wstań! wstań matuniu, chleba, daj nam chleba!
To dwójko biédnych siérot zdawało się być jednego wieku, i twarze chłopiąt podobne jak dwie krople wody, powiadały, że razem na świat przyjść musiały. Szarpali oni matkę budząc ją i płacząc, niekiedy poglądali na tłum stojący we drzwiach ściśnięty, jakby ten ich przerażał; wzrok odwracali z trwogą od progu i wołali coraz bardziéj przenikającym głosem: — Matuniu! matuniu!
Przeczucie powiadało sierotóm, że tłum ten był zwiastunem ostatniego i największego dla nich, a niepojętego im jeszcze, nieszczęścia.
Izba, w któréj się to działo, okazywała najostateczniejszą nędzę: nic w niéj sprzętów, nic coby obiecywało chléb powszedni nawet na jutro. Słoma, na któréj leżała nieszczęśliwa matka, była nawpół przegniła; ubranie umarłéj w łachmanach; dzieci lepiéj trochę odziane, ale i ich sukienki ze szmat się składały pozszywanych tylko dla ogrzania. W kącie na ławie drewnianéj walały się: miska czarna i próżna, garnek rozbity, dwie łyżki drewniane i nóż w prostéj drewnianéj oprawie, jakiego po wsiach do krajania chleba używają. Na ścianach po ćwiekach wisiały podarte szmaty odzienia okryte kurzem, rzucone na ćwiek z rozpaczą, bo już się nawet na okrycie nie przydały. U pieca dawno zgasłego walał się wygrzebywany popiół, w którym ani jednego nie było już węgla; łupiny kartofli zgryzione do szczętu okrywały podłogę — w dzbanie wody nie stało, — leżał wywrócony i suchy.
Blade twarze siérót niewiele się różniły od żółtego strasznego umarłéj oblicza; wychudłe ich rączęta, zbrukane włosy, zaczérwienione od łez oczy, rozpowiadały o okropnéj przeszłości. Sama jedna, bezsilna, z dwójgiem dzieci, biédna
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.