pucyn. Tu dwoje biednych siérot leży na zgniłéj słomie, a nikt w Imie Chrystusa-dziecięcia nie poda im zbawczéj ręki.
— Ale cóż ja poradzić mogę na to, Ojcze Serafinie kochany?
— Możesz wziąść sieroty! rzekł Kapucyn.
— Jak to?
— Jak? wziąść i wychować sieroty! powtórzył Ojciec Serafin. Piękna pani słuchała, i zdawało się, że zrozumiéć nie mogła.
— A jeśli nie oboje, to jedno przynajmniéj.
Na twarzy kobiéty zarysowało się skłopotanie; odmówić nie chciała, posłuchać nie mogła.
— Opatrzę sieroty! rzekła ciszéj.
Kapucyn zamilkł i westchnął.
— Chcecie, zawołał po chwili, żeby wam Bóg pomagał a gdy do was w postaci nędzarza, sieroty, Bóg zapuka, wy go zbywacie — złotem. Ej! pamiętajcie, pamiętajcie, że Bóg za wasze modlitwy może także złotem tylko zapłacić. Da wam bogactwo, ale odmówi szczęścia i spokoju duszy. To mówiąc chciał odejść, gdy piękna pani, jakby nagle myśl lepsza przeszła jéj przez utrefioną główkę, odwróciła się ku niemu wychylając.
— Ojcze Serafinie, zawołała — Ojcze Serafinie! Kapucyn spójrzał na nią i wstrzymał się.
— Przyślijcie do mnie jedno z tych dzieci — zajmę się jego wychowaniem i losem.
— A Bóg ci dobry uczynek w trójnasób zapłaci! odpowiedział starzec z uczuciem, i szybko posunął się ku drzwióm kamienicy.
W téj chwili jakimś trafem osobliwszym, jak gdyby tłum czekał tylko na to, by się rozstąpić i zrobić miejsce
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.