Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

płynie lepiéj. Tać to u mnie, dodał ciszéj, sto talarów we skrzyni — czego nigdy przenigdy nie bywało. Jak to tak pójdzie daléj, no no! kto wié! to się i fundusina dla chłopca uzbiéra.
Pani Maciejowa uśmiéchnęła się i zapytała:
— A co myślicie robić z temi stu talarami?
— Niechaj sobie leżą, rzekł szewc, nie zgniją, choćby zapleśniały; a jak człowiek widzi, że jest do czego przyrzucać, to raźniéj mu zbiérać. Juściż na procent nie oddam, bo to najczęściéj przepada.
— Tylko no uważajcie, żebyście się zbytnie do swoich talarów nie przywiązywali — dodała jejmość — boć chłopiec, aby zdrowe ręce, zdrowe serce i trochę opieki Boskiéj, da sobie radę na świecie.






Zostawmy na chwilę Marka pod opieką Majstrowéj, a spójrzmy na los jego brata.
Starościna, jak wiémy, narzuciła siérotę murgrabiemu pałacu; zwał się on Paweł Kurek, i liczną był obarczony familją, bo siedmioro dziatek zwijały się w ciasnych dwóch izdebkach, które zajmował na tyle kamienicy. Był to człowiek już nie młody, od kilku dopiéro lat żonaty, którego żona piękna, zalotna i wyszczekana, trapiła niemiłosiernie, zarówno powiększaniem niespodzianém familji, kłótliwością i rozrzutnością.
Paweł Kurek, który za grzechy swoje ożenił się ze służącą Starościnéj, skąpy był niesłychanie; nowe więc jego życie po ożenieniu stało się przy zwiększających wydatkach, nieopisaną męczarnią, a dom zawrzał nieustanną kłótnią i