Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

swarem nieznośnym. Panna Róża, dopóki starała się o Pana Pawła, udawała tak ciche, potulne i skromne a oszczędne stworzenie, że podżyły już murgrabia ani się domyślał, co go w przyszłém pożyciu z tym aniołkiem czekało. Złakomił się na kilkaset talarów posagu panienki, a może i podkochał trochę; dopiéro po ślubie postrzegł, że przedał swoją spokojność i kupił domowego prześladowcę. Pani Pawłowa bowiem dawszy mu siedmioro potomstwa, stała się stopniowo wprawdzie, ale niemniéj niespodzianie, z aniołka szatanem wcielonym. Całe dnie kłócili się o każdy grosz, bo Kurek był niesłychanie skąpy. Pani Kurkowa niewypowiedzianie przywykła do szastania groszem. A tu w dodatku, żeby odziać tylko jako tako i nakarmić siedmioro piskląt w mieście, już niemało kosztowało. Wyłysiał Pan Kurek, a z ciągłéj kłótni i niepokoju poburzona żółć zalała mu oczy i poczerwieniła koniec nosa.
Pani Róża zaś jakby w swoim żywiole była, wypiękniała tylko, wybielała i zdawała się odmładzać. Koło niéj nieustannie kręcili się gachowie, co wieczora tańce, codzień czegoś potrzeba, to do stroju, to do gęby, to dla dziecka, to dla oka ludzkiego. Kurek się wściekał, ale wykłóciwszy przepotężnie, wytargowawszy jak żyd, gdy mu oka zmrużyć i odetchnąć nie dawała żona, wchodził w kompromis i padał najczęściéj zwyciężony. Naówczas pogłaskała go pod brodę pani żona i do jutra dawała pokój. Nazajutrz powtarzały się sceny podobne do nieskończoności. Pan Paweł zaczynał wyrzucać na oczy Róży jéj zalotność, ona mu jego zazdrość i skępstwo; on ją nazywał gadziną, ona jego szatanem i piekielnikiem; a tak nakląwszy się, na łajawszy, naszturchawszy czasem nawet, rozchodzili się na chwilę, by ku wieczorowi rozpocząć drugi akt dramatu, który się kończył późno w noc łataną zgodą do ranka.