Ale śmierć ma to do siebie, że nigdy proszona nie przychodzi, najdłużéj żyć zwykli ci, których trują i zabijają. Tak się i tu stało, oba panowie wujowie upatrując na sobie znaki blizkiego zgonu, dożyli do pełnoletności siostrzeńca, i jeden drugiego pilnując, zdali rachunki ścisłe Mylżyńskiemu, któremu Bóg z dwojga złych ludzi, utworzył cudownie doskonałą opiekę.
Opieki téj jednak cała doskonałość ograniczyła się zabezpieczeniem od rozgrabienia fortunki sierocéj i postawienia jéj w daleko lepszym stanie, niż była za życia rodziców. Opiekunowie na wyścigi robiąc sobie psikusy, pokończyli processa, poopłacali długi i uporządkowali spadek, w nadziei, że gdy który z nich przeżyje brata, naówczas zagarnie sobie pozostałość z pod nosa siérocie. Pan Jan Krzysztof Mylżyński wielce opuszczony i zaniedbany pod względem moralnym, wychował się naprzód w domu własnym, gdzie mu dano nauczyciela; potém był niestrzeżony na łasce Bożéj w szkołach publicznych w Krakowie; nareszcie doszedłszy pełnoletności, z dobréj woli zapisał się do wojska. Młodość jego była, jak zwykle ludzi zostawionych sobie i swym instynktom, burzliwa, pełna dramatycznych wydarzeń, hulacka i wesoła. Nie wiém jak się to stało, że na Sejm został wybrany Posłem, i mandat swój spełniając pojechał do Warszawy. Tu znalazł dalekich krewnych ojca na wyższych szczeblach towarzystwa, między tak nazwanemi Panami. Zmuszony zbliżyć się do nich, w zetknięciu z niemi rozwinął w sobie panującą namiętność, która od téj chwili wzięła w nim górę nad innemi — tą była żądza wzniesienia się. Kupiono jego głosy i współuczęstnictwo Starostwem; zawróciła mu się głowa, i odtąd marząc tylko o Kasztellanji, o krześle, o dalszych a dalszych honorach, Mylżyński począł twardy żywot dum-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.