Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

nego, który się musi płaszczyć z jednéj strony, by nadąć mógł potém z drugiéj. Małżeństwo było u nas zawsze jednym ze środków podniesienia się; ono wiązało solidarnie rodziny z rodzinami, zapewniało jednym sług, drugim protektorów.
Jan Krzysztof nadto znał świat i ludzi, żeby na nie wiele nie rachował; ale tu przeciwko jednéj panującéj namiętności, wystąpiła druga niemniéj silna i potężna. Jan Krzysztof słabym był dla kobiét i łatwo go było piękną twarzyczką poprowadzić daléj niż chciał i powinien był pójść. Pojechawszy w Krakowskie do rodziny matki i majątku, spotkał w ubogim domku ślachcica zagonowego, dziewczę śliczne, miłe, zalotne, żywe, które, wcale nie myśląc o ożenieniu, bałamucić począł. Było ich dwie córek u starego ojca bez matki; jedna piękna a figlarna Elżusia, druga smutna a piękna Tekla. Lutyński ślachcic wiódł życie czysto ślacheckie, od zagona i pługa przesiadając się na koń, z konia zsiadając do processu, process rzucając dla sejmików i spraw publicznych. Rębacz, zawadja, gaduła, niewiele patrzał na córki, raz im powiedziawszy, że broń Boże jakiéj swawoli, łby im poucina, resztę zostawiał własnemu ich kierunkowi. Zawsze zajęty, wiecznie potrzebny wszystkim, chwytany na wszystkie strony, stary Lutyński, którego konopiaty wąs ogromnych wymiarów, dwa razy koło ucha się zakręcał, w domu był rzadkim gościem. Dwie córki gospodarzyły jak mogły, bały się go niezmiernie, szanowały i wzdychając poglądały w świat, któryby smakował im, gdyby miały nadzieję kiedy wyleciéć nań swobodnie. Ale stary mawiał, że starszéj nie wyda rychło za mąż, bo mu dobrze gospodaruje, a młodszéj nie puści przed starszą wedle obyczaju; nie spodziewały się więc rychło skosztować świata. Starsza Elżusia była prawdziwie piękną: nie-