dopomóż, w łeb strzelę jak wściekłéj sobace. A co myślicie? że to córkę ślachecką podwieść nic? że to się zapłaci, zatrze, nagrodzi? Zjesz waść sto djabłów z ogonami — musisz się ożenić.
Panu Staroście w głowie nie postało, żeby się mógł ożenić z Elżusią, kazał nazajutrz konie zaprządz i dmuchnął. Stary Lutyński wsiadł na siwosza i daléj za nim; dognał go na piérwszym noclegu, złajał okrutnie i tak nastraszył, że Jan Krzysztof dla kombinacji, jak mówił, zawrócił się. Ale kombinacja z upartym wąsaczem była trudna.
— Jechał cię sęk! wołał, ja twojego majątku nie chcę, mam kawał chleba i nie potrzebuję datku. Kiedyś się miłował, to żeńże się bestjo, a nie to ci w łeb strzelę, tak mi Boże dopomóż.
Storosta zobaczył dopiéro, że nie przeliwki, i począł brać do namysłu; dano mu trzy dni. Probował uciec, ale bracia ślachta Lutyńscy, których miał na zawołanie jako głowa domu Pan Łowczyc wąsaty, pilnowali go gdyby we łbie oko. Zgryziony, zły, wściekły, Jan Krzysztof rad nierad, musiał się zgodzić na ślub. Sądził że obiecawszy ożenienie, potrafi zwlec, załagodzić tę sprawę i potém się z niéj wyplątać. Ale Lutyński stary ani chciał słuchać o odkładaniu. Jan Krzysztof widząc skompromitowaną całą przyszłość swoją, aż się rozchorował śmiertelnie. Wąsacz przywiózł mu doktorów, sam u łóżka pilnował, i tak dobrze, że Starosta musiał wyzdrowieć.
— Zje sto djabłów z ogonami, mówił kręcąc wąsa — nie umrze bestja póki się nie ożeni, to darmo.
Starosta z łóżka poszedł do ślubu, tak zgryziony, że się dał złapać, iż żal było patrzéć na niego. Elżusia przeniosła się do Żalic, a małżonek rzuciwszy ją w samotnym,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.