opuszczonym dworze, uciekał do Warszawy. Tam już się wieść rozchodziła o jego dziwném małżeństwie, i rodzina co go protegowała, osądziła go zgubionym, jeśli się nie rozwiedzie. Na rozwód wszakże zezwolenia żony potrzeba było, a Elżusia nadto była piękna, zalotna, przebiegła, żeby dozwolić miała na to wypędzenie z raju, do którego gwałtem weszła. Żył przytém stary Lutyński, i na piérwszą o rozwodzie wzmiankę, pojechał zapowiedziéć zięciowi znowu, że mu w łeb strzeli, i że zje sto djabłów z ogonami, jeśli potrafi dokazać, żeby się rozwiódł, póki on żyje.
Nie było sposobu; Starosta musiał się pogodzić ze swoim losem i cierpliwie czekać śmierci zawadjaki, na którą już jedynie rachował.
Tymczasem w ślad za nim przyjechała żona do Warszawy. Wielkie było podziwienie Starosty, gniew, skłopotanie, ale naszamotawszy się napróżno, gdy widział, że jéj nie wypędzi, uciekł w Krakowskie. Starościna została w Warszawie.
Mężczyzna z niższego stanu do lepszego bytu i towarzystwa podnióśłszy się, rzadko potrafi zetrzéć z siebie cechy piérwszego życia; kobiéta, zwłaszcza kiedy ją Bóg obdarzy taką jak Elżusia zwrótnością, dowcipem, wdziękiem i chęcią zrównania się z nowém położeniem, zmienia się jak gąsienica w motyla. Nie wiém jak do tego przyszło, lecz gdy wynudziwszy się w Krakowskiém, Pan Jan Krzysztof przybył do Warszawy, nie poznał swojéj Elżusi.
Była ona już JW. Starościną Elżbiétą z Lutyńskich herbu Bróg, Mylżyńską; wszyscy ją przyjmowali, męzkie towarzystwo unosiło się nad jéj nieporównaną pięknością; wyuczyła się po francuzku, nabrała tonu wielkiego świata; słowem stała się inną kobiétą.
Zdziwiony, Pan Starosta powoli pogodził się z żoną,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.