Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie było wieczora u Starościnéj bez Janka; Janek leżał u nóg jéj razem z bonończykiem, lub opychał się ciasteczkami w kącie, potém na zawołanie, pochwycony przez kobiéty, wyściskany i wycałowany; występował na środek sali i udawał nieprzytomnych gości. Stosowną do roli dawano mu suknię, których niezliczoną rozmaitość sprawiła Starościna, a malec dumny, wypieszczony, podniecany i nieszanowany wcale przez ludzi zepsutych, nad wiek i spodziewanie zepsuty przez nich, potworną sprzecznością twarzy z mową i ruchem, ubawiał trudnych do zabawienia ludzi. Reszta życia spływała mu wśród służących, którzy dla podobania się Pani, wyuczali go i piosneczek, i przekleństw, i konceptów, jakich może nigdy jeszcze usta dziecięce nie wyrzekły. Janek uczył się wszystkiego w lot, z niesłychaną do złego skłonnością, rzekłbyś, że przeczuwał to wszystko, i dość mu było napomknąć nieco, by reszty się domyślał, by ją dorobił i przyswoił sobie.
W istocie zdolności były nadzwyczajne, ależ w jaki je obrócono użytek!
Nikt z tych ludzi, co się śmieli z Janka, sciskając go i całując, nie pomyślał, że wszyscy potroszę kamień mu do szyi wiążą. Sama opiekunka nie troszczyła się wcale co z niego będzie, była pewną, że na świecie da sobie radę, i prorokowano mu nadzwyczajne losy.
Janek rósł szybko, kształcił się dziwnie, i doszedłszy dwónastego roku, przedwcześnie dojrzały, przekwitły, stérany, ale pojętny, przebiegły, sprytny niezwyczajnie, z dziecka cudownego, wyrósłszy na chłopaka, zapomniany przez tych, co zmarnowali jego dzieciństwo, wcisnął się, nie bez upokorzenia i przykrego uczucia, między sługi Starościnéj. Ładna twarz i wiele zdolności czyniły go już tylko potrzebnym i znośnym. Niekiedy Elżusia, zawsze piękna jeszcze,