Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— JW. Pani, to imie mojéj matki nosi Janek, wskazując metrykę.
Starościna spłonęła i porwała się z berżerki.
— Cóż z tego? spytała.
— Moja matka nazywała się Tekla Lutyńska, dodał Janek z wielkiém i widoczném wzruszeniem.
— Być może! odparła Starościna, ale cóż z tego?
— Nic, odparł młody chłopak przyklękając i całując w rękę opiekunkę — chciałem tylko zapytać Pani, kto była moja matka? i czy gdzie w świecie mam jakich krewnych?
Starościna która się nie spodziewała tego obrotu rozmowy, zmięszała się trochę, spójrzała w oczy Jankowi i zatrzymawszy się chwilę, odpowiedziała.
— Niewiem — niewiem! alboż ci tu źle u mnie alboż tyś chciał szukać gdzie nowéj familji.
— Nowéj! nie — ale Pani ja niemam żadnéj a niemieć żadnéj — o! ciężko!
— Janku! odważniéj poczęła piękna pani, bądź szczerszym, inną myśl miałeś przychodząc tutaj: nieprawdaż?
Janek z kolei się zmięszał.
— Ty wiesz, że i ja zwałam się dawniéj Lutyńską, nieprawdaż?
— Wiedziałem o tém, rzekł Janek z cicha.
— I myślałeś.
— Daruj JW. Pani, śmiałem pomyśleć, żeś mnie przytuliła sierotę, przez pamięć na jakie pokrewieństwo.
Starościna poprawiała sukni i włosów głęboko się zamyślając; ciężko jéj było wyrzec kłamstwo i poczynała rachować czy się ono przyda na co prócz chwilowego zaspokojenia jéj dumy, czy go co późniéj nie wyjawi.
— Słuchaj, odparła nareście poważnie — Lat temu dziesięć będzie jeśli nie więcéj, ścisk ludu zatrzymał mnie w u-