Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

licy jadącą do kościoła, w tym ścisku ojciec Serafin kapucyn, znalazł się szczęściem. On mi wytłómaczył dla czego tyle ludu zebrało się pod biedną kamienicą starego Miasta. Uboga jakaś kobiéta umarła w tym domu, zostawując dwoje opuszczonych sierot, niewiedząc kto były te sieroty, wzięłam z nich jedną na wychowanie, ty jesteś tym sierotą. Z papierów dowiedziałam się żeś syn jakiejś Tekli Lutyńskiéj, nie wiem nic więcéj.
— Nie wiesz Pani kto była matka moja? spytał niedowierzając Janek.
— Wiem i niewiem; odparła odważnie i zniecierpliwiona Starościna. Powiem ci wszystko: miałam siostrę Teklę, która znikła nie wiem jak i gdzie.
— Więc moja matka mogła być siostrą Pani.
— Mogła, lecz na świecie wiele jest Lutyńskich a zwłaszcza w Krakowskiém, a nie pojmuję jakby siostra moja mogła umrzéć w takiéj nędzy, nie zgłosiwszy się do mnie. Wiedziała, że byłam w Warszawie, gdyby była tą siostrą moją, dla czegożby nie przyszła do mnie?
Janek uczuł się tą szczérością Starościnéj rozstrojony i zrozpaczony; mówiła z takim wyrazem prawdy, że musiał jéj wierzyć! Spuścił głowę i zamilkł.
— Powiem ci więcéj Janku, dodała Starościna — jakkolwiek nie mogę przypuścić żebyś był moim siestrzeńcem; samo nazwisko twojéj matki było jednym z powodów dla których zajęłam się tobą. Dla innéj opiekunki byłoby to może powodem odepchnienia ciebie. Gdybyś był najniewdzięczniejszym; niemożesz mi nie przyznać, żem cię wydźwignęła z nędzy i błota. Nie dość na tém, dawno myślałam, aby cię ze stanu, w którym jesteś wyprowadzić; ale ja tyle mam na głowie. Dobrze żeś mi to przypomiał; Starosta potrzebuje