dzeni; nawet maleńkie znamie na skroni obudwu w jedném miejscu się ukazywało. Lecz choć wielkie było twarzy i rysów podobieństwo, choć prawie jedno oblicze, wyraz co je ożywiał różnił się wielce.
Janek zwiędły, z oczyma zgasłemi, znużony, blady, zestarzały był przedwcześnie; nieznajomy chłopak przeciwnie rumiany, z pełnemi blasku oczyma, uśmiéchem i weselem duszy poczciwéj i spokojnéj, ledwie zdawał się rozkwitać. Dla niego dopiéro otwierało się życie, rozpoczynał świat i wszystko było mu zdumieniem roskoszném, zdumieniem młodego Adama kiedy piérwszy raz piękny świat w promieniach złotego słońca zobaczył — Janek spójrzał i serce mu się ścisnęło z zazdrości, bo wcześniéj dojrzały poczuł ile wyższym od niego był ten chłopak rzeźwy, silny, spokojny i wesoły. On już nigdy niemógł doznać tego, czego się jeszcze tamten niedotknął. Przeciwnie na widok Janka, obcy chłopak uczuł niewytłómaczoną dla siebie litość, jakby zobaczył trupa.
Obadwa stali przez chwilę milczący, piorunem przebiegła przez głowę Janka myśl braterstwa. Postanowił dowiedzieć się od chłopca co było można, ale mu się nie przyznawać za brata i owszem odepchnąć, bo go uważał za przeszkodę.
O tyle tylko rad był spotkaniu, że się mógł może co o matce dowiedzieć, jeśliby się okazało, że byli braćmi. W sercu młodego chłopaka, Marka, bo któż go z was niedomyślił się, zabiło uczucie braterskie. Wiedział że miał brata, przeczuwał go i radował się.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus? zaczął czeladnik szewca.
— Na wieki — odparł Janek przez zęby — A dokąd to Pan Bóg prowadzi?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.