na swobodę upajać się nią i światem. Marek śpiewając pieśń jakąś z kantyczek, myśląc, przypatrując się, rozmawiając, z podróżnemi jak on, szedł sobie powoli; Janek nie mogąc oka zmrużyć, bo mu ciężył ten brat, którego się zaparł, rozpłaciwszy się rzucił na konia i dobrym kłusem pośpieszył tą samą drogą.
Kilka razy jadąc obejrzał się czy brata nie zobaczy, ale go już niepostrzegł i wolniéj oddychając, powtarzał sobie dla uspokojenia sumienia: Da sobie radę, ja muszę myśleć o sobie.
Marek nie całkiem myślał o sobie tylko; często w śród powolnéj wędrówki, przychodził mu na myśl, ten tak podobny do niego podróżny i wzdychał z żalu, że to nie był brat jego. — A! jakbym mu służył, jakbym mu pomagał, jakbym go kochał! jakby nam sparłszy się na sobie lekko było iść daléj — ale nie! nie! Bóg wie gdzie jest ten brat. Ojciec Serafin umarł i od nikogo dowiedzieć się o tém niemożna. A potém on ma rodziców! szkoda! szkoda!
Gdy Marek idzie powolnie, Janek choć zbity konną jazdą do któréj nie nawykł, śpieszy na miejsce przeznaczenia. Starościna wyprawując go w Krakowskie, gdyż gdzieindziéj nie mogła, zrobiła najnieopatrzniéj i nie zastanowiła się nad tém, że blisko dóbr męża, była płoza Lutyńskich, krewni Lutyńskich, żyło wspomnienie Elżusi i Tekli, że tam najłatwiéj o matce mógł się dowiedzieć Janek. W piérwszéj chwili byleby się go pozbyć, nie pomyślała, iż mu daje oręż przeciwko sobie. Janek teraz cały był zajęty swoją przyszłością i nie myślał o matce w piérwszych chwilach, ale niepodobieństwem było, żeby samo nazwisko Lutyńskich często powtarzane, nie miało go wprowadzić na domysły, badania i odkrycia prawdy.
W kilka dni podróży, zbity, zmęczony i prawie chory,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.