Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

pieszczony Janek dostał się nareście do Żalic dóbr Jana Krzysztofa Mylżyńskiego. Rządził Żalicami i całym majątkiem teraz znacznie powiększonym Starosty, daleki jego krewny, brat ślachcic, pan Ignacy Dracz. Był to człowiek już podżyły i na Rządzcę stworzony: drapieżny, złośliwy, bez litości, bez sumienia, bez serca, bez pojęcia co się ludziom od ludzi należało, chciwy, względem poddanych srogi, dla swego krewnego i pana płaszczący się a niewierny. Cały rozum i usiłowanie wkładał w to tylko, żeby sobie zapewnić kawałek chleba jak mówił z powodu, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ — starał się Starostę okradać jak najzgrabniej, kieszeń ładować pośpiesznie i upatrywał już sobie wioski, które miał kupić.
Atletycznéj postawy, wąsaty, z czupryną rudą, podgoloną wysoko, zawsze z bizunem w szarawarach, zawsze z szablą u pasa, głośno krzyczący, rzadko przepuszczający chłopa żeby go przynajmniéj za uszy i czuprynę nie wytargał, pan Dracz pracował jak wół, ale najwięcéj dla siebie. O świtaniu przebudzony, już obchodził chlewy, obory, już budził ludzi, już głos się jego rozlegał na przygumieniu: — Z koszturkiem w ręku, z paciórkami na dłoni, poczynał co chwila nowy dziesiątek pacierzy, przerywanych przekleństwy i razami. Jak tam się jego gorliwość religijna godziła z resztą postępowania tego wytłómaczyć nie potrafię, to pewna, że nikt od niego ściśléj nie zachowywał postów, nie marmotał pacierzy, nie bił się w policzki podczas podniesienia, nikt żwawiéj nie śpieszył nieść baldachym w czasie processji. Xięży całował w rękę, ale ich oszukiwał w wytykaniu dziesięciny; kościoła nigdy nie opuścił w niedzielę i święta, ale jadąc i wracając nieobeszło się bez bizunowania chłopków po drodze.
O Bogu, o ludziach, o świecie, mówił jak z katechy-