Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

nie może. Zrana pomodliwszy się wesoło siadał do roboty, wyśpiewując pobożne pieśni lub raźnego Krakowiaka, jadł zapracowany chléb smaczno, wstawał od roboty rad z siebie, a pochodziwszy po mieście, pogadawszy z braćmi i towarzyszami o starych dziejach, zasypiał do ranka snem pracowitych i poczciwych. Nazajutrz rano dzwonek Bernardyński budził go do stołka, do bani i do dratwy a szydeł znowu. Tylko niedziele a święta były wypoczynkiem roskosznym, któregoby wartości nie znał Marek, gdyby przez cały tydzień nie pracował tak pilnie. W niedzielę wydobywało się najświeższe odzienie, czeladnicy szli do Cechowéj kaplicy do swego ołtarza na nabożeństwo. A jaka to była pociecha nieść chorągiew swoją za processją! jak ochoczo młody chłopak brał udział w uroczystościach religijnych kościoła i miasta. Jakie to niezamącone niczém i poczciwe wesele towarzyszyło obchodom świąt Bożego Narodzenia, Jasełkom, Gwiazdzie, Zwierzynieckiemu konikowi, Rozwickiéj, Rękawce i strzelaniu do kurka.
Ile to potém było do mówienia siadłszy przy warstacie, jak głośne rozlegały się śmiéchy, jak szczéra pracy towarzyszyła ochota i radość. Choć dojadło nieraz siedzenie na nizkim i twardym stołku cały dzień Boży, ledwie przerwane wybiegiem na miasto z bótami lub za posyłką pani majstrowéj; — pocieszał się Marek temi słowy Maciejowéj, że człowiek stworzony do pracy, że praca jest rodzajem modlitwy Bogu miłéj.
Skutkiem przywyknienia od dzieciństwa, nie pomyślał nigdy nawet, żeby żyć można leżąc brzuchem do góry i nic nie robiąc. W niedzielę nawet czasem, gdy nabożeństwa, zabawy i przechadzki się przebrały, tęsknił za robotą. Czasem w wolnych chwilach wpadła mu xiążka do ręki; o z jakże naiwném uszczęśliwieniem w niéj czytał!