Gdy Marek jeszcze poglądał na drzwi przymknięte ciekawie, ze skrzypem uchyliły się powoli i starzec z siwą długą brodą, w szaraczkowéj sukmanie, z kijem w ręku, wysunął naprzód głowę, potém bosą nogę żylastą, aż i cały stanął na kamieniu próg stanowiącym. Zdawał się chcieć przypatrzyć podróżnemu, i z daleka zgasłym głosem odezwał się do niego.
— Niech będzie pochwalony. — Może drogi szukacie?
— Nie, mój ojcze, odezwał się Marek zbliżając z kijem i tłómoczkiem, i pokłoniwszy się siadając znów na darni — Siadłem odpocząć, bom się strudził — a i wodybym się napił, gdyby była!
— Źródełko ocembrowane ot tam! rzekł wskazując w lewo starzec, jest i czerpaczek przy nim, ja wam wody nie przyniosę, bo nie zdążam, ale to kilka kroków tylko.
— Dziękuję za pokazanie, pójdę i sam — mój ojcze. To mówiąc wstał Marek i kilkanaście kroków uszedłszy, znalazł w istocie pniak dębowy wbity w piasczyste źródlisko, z którego mrucząc sączył się rozpadliną maleńki ruczajek. Woda była czysta jak kryształ i chłodna, nie tylko więc napił się jéj, ale się nią obmył, bo mu twarz paliła, i powrócił ku chatce. Zastał już starca siedzącego na progu, opartego na ręku, z dłoniami skrzyżowanemi na kiju; wpatrywał się w zachodzące za góry słońce.
Marek usiadł na darni nie opodal, i naturalnie poczęła się rozmowa od podziękowania za wskazane źródło.
— A wy z daleka? spytał stary.
— I z daleka i nie z daleka, rzekł chłopak powoli. Jestem czeladnik wędrowny, a teraz z Warszawy wyszedłszy, terminuję w Krakowie znowu u majstra.
— Jakiegożeście rzemiosła?
— Szewc jestem. —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.