— Pójdźcie po Xiężach, a kto wié, jak Pan Bóg pomoże, to się może i znajdzie, bo taki pamiętam, że ludzie mówili, jakoby ślub wzięli.
— Niechże wam Bóg płaci, zawołał Marek, przynajmniéj od was cokolwiek się dowiedziałem. Radbym więcéj słuchać, ale noc nadchodzi, noclegu gdzieś szukać potrzeba.
— Noclegu? rzekł stary — ha! gdybyście chcieli, tobyście i tu u mnie przespać się mogli w alkierzyku. Ja i moja Anusia mamy dwie ciupki osobno, a tam tylko trochę siana dla kóz leży, toby i na posłanie stało.
— Ale ja wam zawadzę!
— I, dajcież pokój! Prawda, że stare dziadzisko nie przyjmie was wyśmienicie, bo niéma czém, ale z dobrego serca. Kawałek chleba, choć czarnego, jeszcze się trzyma, kawałek koziego séra się znajdzie, woda kryniczna i trochę kaszy, to i po wieczerzy.
— Im mniéj macie, tém mi ciężéj będzie was objadać, rzekł Marek.
— A dajcie pokój! dajcie pokój! Ubogi się chętnie dzieli, bo jutro ma u P. Boga w kieszeni. Prawdzieć mało mam i to z łaski Bożéj tylko, ale jaka to radość podzielić się ostatkiem.
— Z czegoż wy tu żyjecie w tym kątku? spytał Marek.
— Z łaski Bożéj, wylepiłem sobie chacinę, temu lat będzie kilkanaście, i nikt mnie jéj nie broni; wydarłem trochę ziemi na ogródek, to się tam czasem co posieje. Mam kóz kilka, a póki sił stało, to się będnarką bawiłem, a i Anusia nie próżnuje. Cały mój kłopot co to się z tą niebogą wnuczką moją stanie, jak ja oczy zamknę. Nie już jéj tu saméj jednéj zostać w chałupie takiéj młodéj i sierocie. Toby to piérwszy wilk zadławił! i zmarnowałoby się Boże broń. Oj! gdyby nie to mnie na świecie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.