Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

trzymało, dawnoby już starym oczom należało się zamknąć do spoczynku. Bo i czas! Mam bez mała sto lat, bo małym chłopięciem pamiętam Króla Jego Mości Jana III. jak jechał na Turka pod Wiedeń.
— Nie macież krewnych?
— Krewnych! Żywéj duszy! Ja chłopięciem małym sprowadzony zostałem tutaj z Mazowsza od Płocka i cały wiek tu spędziłem. Jedną miałem córkę, a po téj mi się tylko Anusia pozostała, i nas tak dwoje tylko na szérokim świecie — ale Pan Bóg łaskaw, nie da zginąć sierotom.
— Dobrze robicie, że Jemu ufacie, nikogo On nie zawiódł!
— Wiém ci ja to przez długie życie, lepiéj od was. Toć i to opatrzność Boża, że żyjemy, bo nas żywi gdyby ptaszęta łaską swoją niewidomie. Alboż i to nie łaska Jego, że mi daje życie póki o siérotę moją nie będę spokojny? Teraz już i pracować nie zdążam, a przecie chleb jest. Świat już mnie obrzydł! tęskni dusza do Boga, a umiérać nie czas. To tylko łaska jeszcze, że mnie Bóg dał w téj chacinie zamieszkać; już gdzieindziéj zdaje się bym nie wytrzymał! Tu cicho, że nie słychać jak sobie życie płynie. A nawykły od młodu do pól, do gór i gołego nieba, patrzę się przynajmniéj na nie i przypominam sobie stare moje lata, lepsze lata! oj! lepsze!
Marek zamyślony nie przerywał opowiadania dziadowi, który tak gwarzył po cichu, to gładząc siwą brodę, to spoglądając w stronę, z któréj się wnuczki Anusi spodziewał.
Słońce już było zaszło a niebo czyste poczynało przybiérać ciemniejsze barwy wieczorne, zdala słychać było beczenie trzód i śpiewki pastusze rozlegające się po górach. Nagle szybkim krokiem idąca ku chacie z kilkorgiem kóz