Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

bieżących wesoło przed nią, pokazała się dziewczynka z wiązką chrustu na głowie.
Bosa, w spódniczce i gorseciku, w białéj koszulce, z długiemi kosami jasnych włosów, spuszczonemi na plecy, biegła Anusia jak kózka za kozami, poskakując a niespokojnie oglądając się za siebie. Była młodziuchna jeszcze, i nie wiém czy poczęła rok piętnasty, tak szczupłą i tak nierozwiniętą się pokazywała.
Twarzyczkę miała dziecięcą, nóżkę dziecka i wejrzenie niewinnego niemówlęcia, łzawe, wesołe razem i nieświadome życia. W téj chwili przestrach malował się na zarumienionéj twarzy, a uczucie to zdawały się podzielać kozy, które biegły przed nią: gubiła po drodze chróst, który uzbiérała na ogień wieczorny, i oglądała się trwożliwie.
Postrzegłszy dziada, zwolniła kroku, a widząc kogoś nieznajomego, instynktowie poprawiła włosów, wstrzymała się, potém obejrzawszy śpieszniéj jeszcze zbliżyła się do chatki. Marek poglądał na nią z ciekawością i jakiémś politowania razem i radości uczuciem. Pomimo opalonéj twarzy i ubogiego stroju, była piękna, jak mało dziewcząt, a miała w sobie cóś tak łagodnego i miłego, że nawet podróżni, co ją spotykali, musieli mimowolnie odwrócić się, by ją jeszcze raz zobaczyć, jak się odwraca ku jakiemu osobliwszemu zjawisku.
— To cóś szczególnego, rzekł stary, że powraca bez piosenki, i leci tak żywo. Nigdym ją taką nie widział.
Ledwie tych wyrazów domówił starzec, gdy z za urwiska wychylił się jeździec na koniu porządnie ubrany z myśliwska, młody jeszcze, blady, z uśmiechem złowrogim na ustach i rozognioną twarzą.