Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Marek mimo zmroku poznał w nim zaraz podróżnego, którego spotkał w Wygodzie, był to bowiem Janek.
— A! takim przydybał aż na miejsce, moja Malinko! wołał Janek, i wiém teraz gdzie się kryjesz! To mówiąc zobaczył i poznał Marka, spójrzał na starca. Dziad, pomimo wieku, porwał się z kamienia, na którym siedział, i potrzęsając kijem, zabiérał się cóś powiedziéć; ale mu gniéw i oburzenie nie dały z początku wyrzec słowa.
— Po co ganiacie się za dziewczyną, zawołał wreszcie. — A macie to Boga w sercu, nieboże to straszyć!
— Albo co? spytał Janek, wstrzymując konia — cóż to myślicie mi zabronić?
— A któż, jeśli nie ja? odparł stary, moje to dziécko.
— I cóż z tego! Dobrze, że wiém, iż wasze — będę wiedział gdzie go szukać.
Starzec trząsł się z gniewu.
— Bez Boga w sercu! bez Boga! rzekł ze złością, kijem potrząsając — o gdyby mi młode moje lata, nauczyłbym cię; paniczu!
— Ty! ty! Jankowi zaiskrzyły się oczy, podpędził konia i poskoczył do starca podnosząc batóg, który trzymał w ręku, Anusia krzyknęła straszliwie, obejmując dziada rękami; ale Marek, chwyciwszy podróżny kij, już zasłaniał dziada, i srogim wzrokiem zmierzywszy Janka, krzyknął:
— Ani kroku daléj, lub łeb ci rozbiję!
— Ty mnie! włóczęgo! zawołał Janek i zmierzył się na niego; ale nim spuścił rękę, już z konia zrzucony leżał na ziemi.
Marek piérwszy mu wstać pomógł, nie chcąc ze zwycięztwa korzystać. — Wstawaj, rzekł, paniczu, siadaj i ruszaj z Bogiem, a nie pokazuj się tu więcéj.
Szybko pochwycił się na konia Janek, ściągnął ze zło-