Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

się zbliżyć, tracił z oczów, jakby się w ziemię zapadła. Niewiedząc dotąd, gdzie mieszkała, bo w różnych kierunkach idącą ją widywał, Janek spotykał się z nią coraz rzadziéj, nareszcie traf ostatniego wieczora, odkrył mu chatę Anusi.
Upokorzony w oczach jéj i starca, bo zrzucony z konia jedném silném uderzeniem Marka w którym poznał brata; postanowił zajadléj jeszcze pomścić się na wszystkich. — Nagłe zjawienie się tego którego sądził dalekim, pomięszało go przecież i napędziło myśli dziwnych do głowy. Kończył zawsze na tém, że wypadało się pozbyć szewca, który w okolicy ślad o swéj matce albo już odkrył, lub łatwo nań mógł wpaść.
Ale jak tego dokazać?
Janek nie był jeszcze do tego stopnia zepsutym, by się występku jawnego i krwawego dopuścił; kradł wprawdzie bez zgryzoty sumienia, ale od zabójstwa wstrzymywała go nie tyle bojaźń kary Bożéj, ile sam jego charakter. Brakło mu téj namiętności zarazem, i téj krwi zimnéj, która występki spełnia. Myśl przechodziła przez głowę i nie poruszała go wcale; dokonać jéj siły nie miał. Czuł, że odwagi by zabrakło. Jego rzeczą był nie niebezpieczny wysiłek na zbrodnię, ale ostróżne i skryte poniewieranie się w brudach tajemnych szkarad. Wychowanie nie dało mu sumienia, nie uzbroiło go w zasady, a zmiękczając go i wycieńczywszy zawczasu, jedno z żądeł razem odjęło. Janek byłby patrzał z zimną krwią na posługujące mu zabójstwo, ale ani podmówić, ani dopełnić go nie byłby się odważył. Jedyna jego namiętność: chęć wzniesienia się, pragnienie zbytku i dostatku, już nieco nasycone nadziejami, które lepiéj od skutków wystarczają czasem namiętności; — nie podżegały go tak silnie, by się dla nich na utratę tego co już miał, poświęcił.