Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Mrochowskiego, który mu sprzyjał wielce, jak się zwykle kocha rąk swoich dzieło, inni nań z ukosa patrzali i nosami kręcili. Bystry, który u Fleminga wiele znaczył, bo mu był potrzebny i zasługiwać się a pochlebiać umiał, nie lubił Sobka, Wyrzykowski go nie cierpiał, chociaż dyssymulował, — temu się to szczególnej nie podobało, że go postawą, elegancyą, tonem zagasił i zakasował, po francuzku się nauczył z pomocą Bichon’a, po niemiecku też szwargotał nieźle, i na pokoje chodził, coraz tam lepiej przyjmowany. Najdumniejsi panowie, jak starzy Czartoryscy, którzy ze szlachtą czasem bywali szorstcy bardzo, pięknego kawalera tego estymowali. Być bardzo może, iż się do tego przyczynił rozgłos nadany dawnemu splendorowi rodziny Sobków Brochwiczów, bo się nie zapierali Radziwiłłowie, że z nich znaczne dobra wzięli. Z przypadku raz odezwał się przy księciu chorążym z tem Sobek, a Radziwiłł, choć bardzo dumny i nieprzystępny, przeświadczywszy się, iż z tych samych Sobków był, z którymi się ich dom raz zkolligacił, pół żartem, pół seryo, nazywał go „kuzynkiem“.
Pomimo tak pochlebnego tytułu, ani chciał, ani myślał Felicjan podskarbiego rzucać, a do Białej się przenosić. Było tam onego czasu niekoniecznie zdrowo. Wiedziano w Kodniu, w Terespolu i w Wołczynie, że książę chorąży gdy się rozgniewał, to nie tak jak Fleming, który do oczów skakał i łajał, ale dyssymulował, a jednego pięknego wieczora kazał ad fundum szlachcica wrzucić, i dawał mu gnić w więzieniu.
Wiedziano i to, co sobie pozwalał faworyt ks. chorążego, ów przechrzta Wolski, łowczy jego, który