w passyi ludzi wieszał i po kilkaset batów im walił. Choć książę Florjan napomykał „kuzynkowi“, iżby go przy sobie rad miał, bo ludzi zdolnych z Białej do zbytku nie było i łatano się często pożyczanymi, Sobek się tam przenosić nie myślał. Trzymały go też w Terespolu i niebieskie oczy panny podstolanki, w które jak w prawdziwe niebo się wpatrywał.
Miłość ta wzięła się nie wiedzieć jak, ludzie ją rozdmuchali, a potem żyła przez to samo, że była czysta i piękna.
Pan Felicjan, choć się tak stroić i występować lubił, płochym nie był, do kobiet się nie rwał wcale, ani się im dał pochwycić. Nie miał on żadnej nadziei, aby sierotę, którą się opiekowali Czartoryscy, mógł kiedy zaślubić, ale przeto poczciwie jej kochać nie przestawał.
Na owe czasy, gdy siła było romansów niepięknych, o których lepiej zamilczeć, ów cichy romans panny podstolanki był istną osobliwością, ale i ona sama nie miała sobie równej.
Towarzystwo to, wśród którego się wychowała, nie wyjmując panny podskarbianki, wielce wesołego i żywego temperamentu, miłostki o których słyszało dużo, na które patrzało choć z dala, miało niby za zabawkę. Anusia poważniejsza z natury, z serdecznych affektów żartów nie stroiła. Czytała ona dużo dawnych pono rycerskich historyj, i musiała z nich zaczerpnąć pojęcie, charakterowi swemu właściwe, tego co się — miłością zwało.
Gdy pan Felicjan dostawszy Kaplonosy, począł się stroić, języków przyuczać i na pokoje chodzić, a na nich, dzięki pięknej postawie i twarzy, cale pańsko się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.