Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

prezentował; miał coraz więcej zręczności spotykać się z panną podstolanką.
Bichon nauczył go tańcować, więc teraz nie lękał się menueta, ni żadnego tańca cudzoziemskiego. Wszystkie ochmistrzynie, guwernantki i bony z powodu, że ładnym chłopcem był, protegowały go.
Nie uszło też oczów ich, a nadewszystko niezmiernie bystrowidzącej podskarbianki, że się Sobek kochał w Anusi, a ona w nim. Gdy ten affekt, z którego się śmiano i żartowano z razu, potrwał rok i dwa, zaczęto go szanować, bo się heroicznym wydawał.
Nikt naówczas, nawet dzieci, do affektów na długą metę nie były nawykłe. Panna starościanka Tymanówna, dawno porzuciwszy Wyrzykowskiego, już z trzeciego adoratora drwiła sobie jawnie. Inne panienki także łatwiuteńko sercem dysponowały. Dwie z nich wyszły za mąż, żeby wdziać rogówkę, i być paniami domu, za starszych dużo od siebie, i cale nie do kochania ichmościów, choć innym były poprzysięgły.
Podstolance już dorastającej także stręczono kilku. Starał się o nią jeden Suzin, wieś mający piękną, już dla jej pięknych oczu, już dla wołczyńskiej protekcyi. Była to partya świetna dla panny, którą z łaski tylko Czartoryscy wyposażyć obiecywali. Podstolanka odmówiła. Odmówiła też przysłanemu przez księżnę wojewodzinę z zaleceniem mecenasowi majętnemu, który nieszpetnie wyglądał, a znaleźć się umiał.
Owa miłość stała, tajemna niby, choć wszystkim wiadoma, obudzała silne zajęcie i współczucie, podskarbianka niezmiernie się nią bawiła i koniecznie chciała — uwieńczyć.