Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże mnie kto do tego zmusić może! odpowiedziała spokojnie Anusia.
— To cię do klasztoru zamkną!
— I w klasztorze gwałtu mi nikt nie zada. Będziemy czekali.
— Aż do starości.
— Choćby do siwego włosa.
— A on?
— On tak samo jak ja czekać będzie, dał słowo.
— Mężczyzna! zdradzi cię!
— Nieprawda! odpowiedziała chłodno podstolanka: on nie jest jak inni, ja go znam, ja mu wierzę.
W Wołczynie, nie wiedziano może o tem, co się tu działo, los też sierotki wziętej z łaski na wychowanie, przez poszanowanie nazwiska, tak dalece nie obchodził Czartoryskich. Wlokło się to tak aż do czasu, gdy pomiędzy Flemingiem a wojewodą ruskim nastąpiły potajemne układy, o wydanie hrabianki Izabelli za wojewodzica ks. Adama.
Rzecz to była postanowiona już, szło tylko o to, ażeby podskarbiankę przygotować do marjażu, który tak był świetnym, iż nie mógł znaleźć oppozycji. Nie chciano jej zadawać gwałtu. Wpadło naówczas na myśl księżnie kanclerzynie, aby podstolanki użyć do insynuacji. Jeszcze o wydaniu za mąż hrabianki Izabelli nie było mowy w Terespolu, gdy jednego dnia przyszedł bilet od księżny kanclerzyny do panny Anny, a razem z nim ekwipaż Wołczyna, z panią Żuchowską, ochmistrzynią, wzywający podstolankę, aby natychmiast tam przybywała.
Ponieważ w bilecie nie było mowy, ani czy po-