Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

wróci nazad do Terespola, ani dla czego ją w Wołczynie mieć chciano, popłoch się stał wielki.
Pani Żuchowska przybywszy z tem wieczorem, nazajutrz rano pannę z sobą zabierać chciała. Ulękła się o los protegowanej pary podskarbianka, a że jej to zajęcie bardzo było miłe, zaczęła się krzątać, ażeby się nie rozstali nie widząc. Potrafiła więc tak jakoś nastroić swoje Francuzki, że na wieczór zabawę urządzono, a cześnikowiczowi o niej znać dano.
Sobek już wiedział o groźnym wypadku, bo mu go ze szczególną satysfakcją doniósł Wyrzykowski, śmiejąc się i zapowiadając.
— Oho! już my tu podstolanki nie ujrzymy! Biorą ją do Wołczyna. Tyle ją oczy nasze oglądały. Słyszę tam dla niej wyprawa gotowa, indult, het, precz wszystko co się należy, i pan młody czeka!! Jak Boga kocham! Żuchowska mówiła pod sekretem.
Można sobie wyobrazić, jak to ścisnęło serce Sobkowi, choć tego po sobie poznać nie dał, pobladł tylko nieco, poszedł się ubrać czarno i na pokoje do pałacu pośpieszył.
Zdala już zobaczył podstolankę siedzącą, wyprostowaną, z twarzą jak zawsze wypogodzoną, bladą, ale z wyrazem energii na niej i silnej woli. I on też po sobie strachu pokazać nie chciał.
Łatwo mu się było przybliżyć do niej, a podskarbianka dla zabezpieczenia rozmowy, śmiać się i chichotać głośno bardzo poczęła.
— Przysłano po pannę podstolankę? zapytał cześnikowicz.
— Tak jest, odparła spokojnie.
— Niewiadomy powód?