Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

— Męztwo potrzeba mieć!
Nazajutrz rano, gdy pani Żuchowska zabrawszy podstolankę, ruszyła do Wołczyna do dnia, aby cztery mile te przed obiadem jeszcze zrobić, znalazł się na gościńcu Sobek na najładniejszym swym koniu, niby przypadkiem, i przy drzwiczkach powozu kłusując, spory kawał bohdankę swą przeprowadził. Ale o tem oprócz pani Żuchowskiej i ludzi z Wołczyna nie wiedział nikt.
Smutnych dni kilka upłynęło w Terespolu, a podskarbianka figlarnie coś szeptała cześnikowiczowi, pocieszyć się go starając, gdy jednego wieczoru cale niespodzianie zjawił się ów ekwipaż wołczyński znowu, a z niego wysiadła pani Żuchowska i podstolanka.
Radość była wielka. We dworku o przybyciu panny Anny nie wiedziano nic, gdy litościwa podskarbianka pajuka popchnęła do miasteczka i kazała mu powiedzieć cześnikowiczowi, aby wieczorem przyszedł do pałacu. Wesołe dziewczę chciało mu uczynić siurpryzę i cieszyło się nią zawczasu, ale chłopak języka nie wstrzymał, i wypaplał się. Spełzła więc na niczem niespodzianka — lecz nie mniejsze było szczęście, gdy Sobek ujrzał wesołą, ale zawsze wielce poważną twarzyczkę, która mu się uśmiechnęła zdala.
— Panna podstolanka przybyła do nas w gościnę? na długo? — zapytał.
— Sądzę, że zabawię — o! aż póki się ztąd wszystkie nie rozjedziemy! — tajemniczo odparła Anusia.
Bawiono się tego wieczoru doskonale. Sobek wyszedł śpiewając. Nazajutrz markotno mu było, że