Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

ostudzenie. Podskarbi nie odzywał się do niego i unikał.
Nigdy się zbytnio o fawory nie starając, zniósł to Sobek cierpliwie, czekając, aż się wyjaśni. Tymczasem mu buty szyto.
Morochowski, przed którym taili się ci, co faworyta wysadzić chcieli, o niczem nie wiedział, ale dopatrzył się zmiany w postępowaniu. Po kilkakroć podskarbi, posłyszawszy Sobka nazwisko, skrzywił się i splunął; raz nareszcie odezwał się:
— Dajcie mi z nim pokój! To ptaszek!
Pan sekretarz, posłyszawszy to, tegoż dnia zapytał otwarcie Felicjana, czem się podskarbiemu mógł narazić? Ten o niczem nie wiedział, i pojęcia nie miał.
W istocie pan Bystry postępowanie z Żydami odmalował w świetle innem i zaręczał, że Sobek grubszej od nich summy żądał. Niełaska pańska nagle spadająca na niedawnego faworyta, poczęła i innych odstręczać od niego. Radzić na nią nie było można, bo przyczyny nie znano. Zachmurzyła się atmosfera. Sobek zaczynał myśleć już, że i Kaplonosy, na które żadnego nie miał kontraktu, mogą mu odebrać, i ze dworu się go pozbyć. Zniósłby był tę przeciwność mężnie, gdyby nie — podstolanka. Wygnanie z Terespola znaczyło rozdział wiekuisty.
Jednego więc wieczoru, rozmyślając o tej zmianie losu swojego, powlókł się na pokoje. Wśród zabawy znalazła się chwila do rozmowy. Stanął smutny przy Anusi.
— Panno Anno, dobrodziejko moja — odezwał się, — muszę się jej poskarżyć. Źle jest ze mną: pan pod-