Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

— A dotrzymać go acanna nie możesz, bo ja nie pozwalam! — zawołała kanclerzyna. Gdybym nawet przeciw temu nic nie miała, oburza mnie to, iż bez mojej wiadomości i zezwolenia waćpannaś sobą rozporządziła. Oświadczam stanowczo, iż z tego nic nie będzie. Masz acanna tydzień do namysłu, życzę rozważyć dobrze i szczęścia nie odpychać. Nie zechcesz mnie słuchać, to kwita z mej protekcyi.
Po otarciu łez nakazano pannie wynijść na pokoje, gdzie pan Sosnowski był i attentował pilno. Snadź mu podszepnięto, ażeby około panny się kręcił, gdyż i następnych dni jej nie odstępował. Podstolanka grzeczną będąc dla niego, nawet oczu nie podniosła, unikając spotkania i rozmowy. Nic nie pomogły fukania i groźby pani kanclerzyny, których z pokorą słuchając panna Anna, nie zmieniała postępowania.
Jednego wieczoru wreszcie, gdy wszyscy u kart siedzieli, a pan Sosnowski tę chwilę obrał, ażeby ze swego affektu pannie podstolance uczynić wyznanie, panna Anna się odezwała:
— Wdzięczna jestem nieskończenie panu za uczyniony mi zaszczyt, lecz oświadczyć muszę, iż godną się go nie czuję. Ufam zbyt szlachetnemu jego charakterowi, bym się lękać mogła, że rękę moją zechcesz waćpan pozyskać mimo woli mej, a tej ja nigdy nie zmienię.
— Więc na affekt nie zasłużyłem? — spytał urażony Sosnowski.
— Sercu rozkazywać nie można, — odparła postolanka.
— Lecz wstręt się może zmienić?
— Wstrętu do tak godnego kawalera wcale nie