Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

dów nie szukał Felicjan, aby go za język nie ciągniono, i szlachta wesoła nie przypadała mu teraz do smaku. Strzelbę więc na plecy wziąwszy, pomny rady p. Morochowskiego, po całych dniach się pluskał za kaczkami na wyżarach, i u Buga, lub do Kaplonosów jechał dozierać gospodarstwa.
Późno raz ztamtąd powróciwszy, zdziwił się widząc Grzymałę, który zwykle na przyźbie siadywał, wychodzącego na spotkanie do krzyża.
Zwiastowało to coś niezwykłego.
Stary pan Adam zdala już znaki dawał, bo jako nienawykły do wszystkiego, co z ram powszednich wychodziło, najmniejszą rzeczą poruszał się wielce. Stanął Sobek i z konia skoczył.
— A co ojcze?
— Z Białej był posłaniec, z językiem...
— Z Białej? Cóż to ma znaczyć?
— Albo ja wiem? dosyć, że książę chorąży prosi, abyś immediate przybył do niego.
— Nie pisał nikt?
— Ani słowa, ustne polecenie.
Patrzali na się.
— Pojedziesz? — zapytał Grzymała.
— No, a juściż nie mogę nie posłuchać!
— Hm! — rzekł stary, — między Białą a Wołczynem i Terespolem, jak między psem a kotem nieustanne dąsy i prychania z ks. hetmanem i z chorążym pasują się ciągle Czartoryscy i Fleming. Jak się podskarbi dowie, żeś był w Białej?
— Alboż mi i być nie wolno?
— No — jak ty tam sobie chcesz, lepiej to rozumiesz