Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

odemnie, — rzekł Grzymała; — tyle powiem, że mnie to nie cieszy.
— Ja tam żadnego obowiązku nie przyjmę, — zakończył Sobek, — a nie pojechać, afrontby był, za który nie chcę się na zemstę narażać. Co będzie to będzie.
Nazajutrz do dnia, w juki wziąwszy lepsze odzienie i chłopaka za sobą, puścił się do Białej Sobek, a że konia zhasać nie chciał i dwa razy popasał, dopiero późną nocą stanął w miasteczku.
Naówczas już ks. Florjan Radziwiłł nie młody wiekiem, ciężki, na zdrowiu był źle bardzo. Trapiła go choroba wszystkich niemal magnatów owej epoki, przekarmionych i przepitych, podagra, obrzękłość, puchlina. Poruszał się mało, drażliwszy był niż kiedy, gniewał się często, księżna chorążyna ledwie go mogła umitygować prośbami a Dubiski groźbą, że to zdrowiu zaszkodzić może. Znaczniejszą część dnia spędzał książę w szerokiem krześle, zabawiany to przez żonę, to przez ks. Ryokura, biskupa ptolemadyjskiego, proboszcza bialskiego i słuckiego, w którym wielkie pokładał zaufanie, to przez Dubiskiego, lub którego z oficjalistów starszych.
Tajono przed księciem stan jego niebezpieczny, chociaż księżna przez biskupa starała się go już nakłonić do uczynienia rozporządzenia, bo Dubiski katastrofy się lękał. Książę skłonny był do gniewu, choroba go uczyniła drażliwszym jeszcze, a lada wzburzenie mogło przyśpieszyć chwilę ostatnią.
Srogi pan był, o czem świadczyły więzienia bialskie, w których niemało ludzi pokutowało. Gdy się kto raz dostał in fundum, już światła dziennego