Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

W chwilę potem Dubiski wyszedł w tabaczkowym fraku, słowa nie rzekł, kapelusz nałożył, z izby gościa wyprowadził i powiódł go do antykamery księcia chorążego, gdzie musiał siąść i czekać, bo księciu nogi smarowano i obwiązywano. Dopiero po tej operacji, gdy go w krześle posadzono, i polewkę mu podano, dworzanin wprowadził Sobka.
Księżna z robótką siedziała już u okna.
— A! to waść! — odezwał się chmurno książę chorąży. Cóż to, Fleming słyszę waści dał odprawę? hę?
— Nie mieliśmy z sobą umowy żadnej — odparł Sobek, — zajmowałem się praktyką przy kancellarji, aby się czegoś nauczyć.
— Czegożeś się tam acan nauczył? niemieckiej polityki? hę? jak z cudzej kieszeni wziąć a do swojej włożyć?
To powiedziawszy, książę się począł śmiać i syknął zaraz, bo go w nodze zarwało. Chwycił się za kolano.
— A daj cię licho!
Sobek na politykę niemiecką, tak dobitnie określoną, odparł, że się do niej nie applikował.
— Cożeś acan został bez zajęcia? — spytał książę.
— Owszem, mości książę, bo mam dzierżawę i własne gospodarstwo...
— E! to tam bzdurstwo! ja wiem! — rzekł chorąży. — Ja acanu co innego chciałem raić. U mnie człowieka do pióra brak. Korotyński wersyfiacją się zabawia i Muzom hołduje, truteń — acan u mnie pracuj w kancellarji.