Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

dy, można było żyć jako tako. Ganeczek tam dawniej przyczepiono, i były oprócz kuchni, spiżarni i mieszkania Grzymały, dwie izby dosyć obszerne z alkierzem przyciemnionym. Tam się całe mieściło gospodarstwo, stara Motruna, gospodyni, która jeść gotowała, a z sierotką Pryską około dwóch krów i drobiu chodziła i wreszcie Niemowa, człek też stary, który stróżował we dworze.
Był to człek zdrowy, silny, zachartowany tak, że w najtęższe mrozy rzadko co oprócz koszuli kłaść potrzebował, pracowity, ale niezmiernie zły, gdy mu się sprzeciwiano. Urodził się tak bez słuchu i języka, mruczał tylko i piszczał, ale na migi wszystko rozumiał i co mu kazano robił, byle miał co jeść. Wódkę też lubił bardzo, ale mu jej nie dawano, bo czasem gdy się napił, w furję wpadał, a wtedy na nic w świecie nie zważał.
Osobliwością było, iż Niemowę tego nieboszczyk ksiądz proboszcz nauczył klęczeć w kościele, z rękami złożonemi, i tak się na nabożeństwie znajdował pięknie, że nie można lepiej.
Była z niego posługa wielka, bo mu nic nie dawano, tylko kożuch jeden na lat kilka, siermięgę i koszul zgrzebnych parę. Gdy się odarł, przynosił łachmany swoje i wskazywał na plecy.
Niech Bóg broni było go skrzywdzić niesprawiedliwie! Bo choć rozumu miał mało, a poczucie sprawiedliwości bardzo wielkie. I to w nim szczególne było, że dzieci niezmiernie lubił, i gdy nie miał co robić, na rękach je nosił, huśtał i usypiał. Czasu żniw, gdy babom trzeba było iść z sierpami, a z dziećmi