Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

bie „przystąpiło.“ Wpaść w matnię łatwo, a wykręcić się bez ignominii trudno.
— Ale ja nie jadę, gdzie myślicie! — zawołał Sobek.
— No — to jak sobie chcesz — ja mówię, co myślę, ruszaj z Bogiem.
Pojechał Sobek nie śpiesząc.
Drogę musiał skierować na Terespol, ale wstępować nie myślał do nikogo, aby się nie zdało, że o łaskę i zmiłowanie prosi. Wprost zajechał do Brześcia i u Augustjanów stanął, gdzie miał sobie księży przyjaznych. Tam mu nocleg przypadł. W klasztorze wiedziano już o smutnej doli Sobka i bolano nad nią, cały wieczór rozmawiał z księżmi, nie wydając się z tem, dokąd jedzie. Tu się dowiedział, iż wielkie czyniono przygotowania do ślubu podskarbianki, i że bardzo często wojewodzic ruski przybiegał do Terespola do narzeczonej.
Mówiono mu też, iż w Wołczynie z powodu wesela tego zakręt był wielki, gości ciągle pełno, rzemieślników, krawców, tapicerów, cudzoziemców różnych, co na rękę było poniekąd Sobkowi, bo w tym tłumie łatwo się niepostrzeżony mógł przesunąć.
Zatrzymał się tylko w Brześciu tak długo, aby nie we dnie, ale pod noc przybyć do rezydencji.
W karczmie, chociaż bardzo obszernej, ledwie kącik znaleźć było można. Dworscy, przyjezdni, gawiedź wszelkiego rodzaju, zalegała izby i stajnie. W tym tłumie szczęściem nikogo znajomego nie znalazłszy, był Sobek bezpiecznym, a że posłańców ze stron różnych, z dóbr książęcych dalekich, oficjalistów, szlachty drobnej było mnóstwo, łatwo uszedł oka. Nikt ani wątpił, że jak inni z interesem przyje-