chał do ks. kanclerza. Choć z wielką biedą, pomieścił się jakoś z koniem, a o nocleg nie zwykł się był frasować; bo umiał się gdziekolwiek, choćby na chłodzie i na twardem przespać.
Pędziła go tu tęsknica po podstolance tak nierozważna i natarczywa, że się wprzód nierozmyślił nad tem, jak ma do niej dostąpić. Nie była to rzecz łatwa, bo chodź już nadchodziła wiosna i powietrze dość łagodne, a liście powoli na drzewach rozpękały, na ogród i przechadzkę niewiele mógł rachować.
Miejscowości też nie znał. Trzeba się było rozpatrzyć. Poszedł ku pałacowi i oficynom, z daleka się przypatrując wszystkiemu, i tu powozów, ludzi, kręciło się mnóstwo, służby z cudzoziemska i po polsku wyglądającej. Nikt na niego nie zważał, bo tylu się obcych zwijało w pędzie, że służba ich zapamiętać nie mogła, puszczano wolno przyzwoicie ubranego człowieka. Sobek na tę wyprawę nie wystąpił zbyt wykwintnie, aby oczu nie zwracać i wyglądał na wysłańca możnego domu.
Służba kanclerska, jak to się powszechnie dzieje, naśladowała obyczaje pańskie i dosyć obcych lekceważyła, chętnie sobie z nich przedrwiwując. P. Felicjan próbował się zbliżyć dla rozpytania do niej, lecz go zbyto ostro i musiał ustąpić.
Zciemniało już mocno i nie było tu co robić, wrócił więc do austerji, zostawując na dzień jutrzejszy rozpytywanie i rozpatrzenie się. W małej izdebce znalazło się dla niego miejsce na sianie, więc konia powierzywszy stróżowi, siodło i juki zniósłszy, aby się miał na czem położyć, legł zawczasu, choć na sen mu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.