Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

żała. Jakoż niebawem rozstępować się zaczęli ludzie, i ks. kanclerzyna weszła zakwefiona, za nią inne damy, a między temi owdowiała podkanclerzyna Sapieżyna i inne do rodziny należące, naostatek wśród panien poznał, a bardziej się domyślił swej bogdanki Sobek. Szła ona z tą swą dawną powagą, która jej nigdy nie odstępowała, z oczyma spuszczonemi, piękna, smutna trochę, niezmieniona bynajmniej. Nie widziała Sobka i wcale go pono nie przeczuwała, a że oczu nie podnosiła, przeszła mimo w całym majestacie swym, aż do ławy, nie domyślając się, jak ją oczy jego ścigały... Trafiło się, iż Sobek stał dosyć szczęśliwie, i że byle na ołtarz wejrzała, musiała go zobaczyć. Nie nastąpiło to rychło, bo czytała na książce i wcale oczyma nie strzelała, dopiero gdy kazanie się rozpoczynać miało i księża celebrujący na krzesłach miejsca zabierali, podniosła wzrok z książki, powiodła nim po kościele, i oczy jej padły na Sobka. Widział jak drgnęła, zarumieniła się i wnet spokój zwykły odzyskała, lecz wzrok jej wrócił ku niemu, i dał mu znać, że go poznała.
Gdy kaznodzieja wszedł na ambonę, panna podstolanka już słuchem i oczyma przy nim była. W czasie reszty summy i supplikacyj, które po nich nastąpiły, nie patrzała już prawie na niego, choć on Pana Boga o przebaczenie prosząc, ciągle na nią spoglądał. Zawczasu potem wysunąwszy się, zajął miejsce, choć z wielką biedą, u chrzcielnicy z wodą święconą, którędy musiadł dwór przechodzić. Udało mu się stanąć blizko bardzo.
Przeciągnęła tuż i ks. kanclerzyna, i Sapieżyna, i inne damy, przyszła kolej na podstolankę, któ-