Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— Juścić nieszpory do nabożeństwa należą, — uśmiechając się rzekł cześnikowicz.
— A no! także mi gadaj! — odparła Żuchowska. Namyślała się chwilę, wahała, i kładąc mu rękę wyschłą na ramieniu, szepnęła:
— Na prawo w oficynie, gdzie się stolnik litewski urodził, na dole, mam mieszkanie; po obiedzie mnie waćpan odwiedź, a może nie będziesz tego żałował.
Oddaliła się szybko. Sobek urósł z radości, i żeby już poznanym nie był znowu przez kogo, pobiegł do gospody. Dopiero mu też teraz i apetyt wrócił, bo od wczoraj nic w ustach nie miał, ani mu się jeść chciało. W karczmie jajecznicy i ryby tylko dostać było można, ale i to smakowało. Licząc godziny do poobiedzia, wyrwał się tymczasem opatrywać oficynę, którą łatwo znalazł, lecz i kłopotu się nabawił.
Był w Terespolu chłopak nadzwyczajnych zdolności, choć bardzo nizkiego pochodzenia, bo jawnie mówiono, że miał być chłopskim synem, co naówczas niezmiernie do wszelkiej krescytywy szkodziło. Chłopak jednak tak był bystry, tak się wszystkiego sam uczył, zgadywał jakoś, łapał, że w końcu pono się z kredensu do kancellarji wygrzebał. Tam go w początku popychano, ale w końcu, gdy ten djabeł wszystkich pędził w kamysze, a coraz to się potrzebniejszym okazywał, zaczęto go konsyderować.
Bystry był bardzo przeciwny temu, żeby lada gburowi dozwalać liznąć nauki i przepowiadał, że z tego nic dobrego nie wyrośnie, chyba na gałąź. Chłopak się umiał tak zalecać, że go do Wołczyna wzięto do kanclerza.
A że z miejsca na miejsce się przenosząc zatarło