Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

się origo, tu już mógł za szlachcica nawet uchodzić, bo suknia często u nas szlachectwo dawała, — książę kanclerz go używał do kaligrafowania listów. Sprytny był jak ogień. Zwał się Sawrańczuk.
Zapomniał wiekuiście o nim cześnikowicz, gdy w dziedzińcu licho to mu się nawinęło, a że oko miał nadzwyczaj bystre chłopak, natychmiast poznał Sobka. Nie pora była się wywijać.
— Pan tu, panie Felicjanie? Oczom mi się wierzyć nie chce!
— Nie z własnej woli, lecz posłany — skłamał już po raz trzeci tego dnia Sobek, — natychmiast odjeżdżam.
— Dokąd?
— A, to już mnie wiedzieć — odezwał się cześnikowicz, — za cudzą jestem sprawą, gębę mam zamalowaną.
— No — to nie pytam! — rzekł Sawrańczuk śmiejąc się, — ja byłem przekonany, że pan tu chyba czy nie za własnym interesem, lecz jak nie — to nie.
Czerwienił się Sobek.
— Waćpan wiesz, że ja interesów nie mam.
— A no — tom się omylił!...
Kiedyżeś pan przybył? — spytał dalej Sawrańczuk.
— Wczoraj, a dziś wyjeżdżam.
— No, to interes szparko poszedł, co u nas rzadko, — mówił chłopak.
— Jakże się tu waćpanu powodzi? — rzekł odwracając rozmowę od siebie p. Felicjan.
— Dziękuję, bardzo dobrze! Ja się nie skarżę nigdy, — śmiejąc się mówił rusin, oczyma zmierzywszy zakłopotanego Sobka. Bieda mnie nauczyła samemu sobie rady dawać, — to najlepszy mistrz,