Nim doszli do austerji, lunęło z chmury; więc Sobek do nocy przegawędził z Sawrańczukiem, a nazajutrz do dnia, puścił się nazad do Trzcieńca.
Życie w tym Trzcieńcu było prawdziwie klasztorne, uciechy tam żadnej krom tej, jaką dusza sama dawała, gdy w niej pokój mieszkał. We dwóch izbach obok siebie sypiali Feliś i stary Grzymała. Ten jak to pod starość bywa, sypiał niewiele, zrywał się z rana. Jak on się tylko ruszył, budził się Felicjan.
— Anobyś spał i wypoczął, bo co innego młodość, co snu potrzebuje, co innego mój wiek, który na wieczny sen patrząc, już się do spoczynku nie kwapi. Śpij, śpij, ja pójdę i obejrzę, nie masz tak dalece co robić.
Zrywał się jednak zaraz i Sobek, sen go też nie brał. Szli jeden za drugim, budzić Niemowę, bo ten znowu spałby był dzień i noc, gdyby go nie potargano i nie zmuszono do roboty.
W domu oprócz niego był chłopiec przybłęda, ale z tego żadnej pociechy nie mieli, jadał strasznie, wróble wykręcał, szkodę robił, kotom pęcherze przywiązywał, łasował w kuchni i w ogrodzie, i ciągle go trzeba było pilnować, wszelako obrok zasypać na oczach Grzymały, wody ze studni naciągnąć, ogień rozpalić, napędzony potrafił. Tylko go na posyłki