użyć nie było można, bo jak poszedł, tak przepadł. Potem choćby szturchańca oberwał, już się nie skarżył.
Koło tego małego gospodarstwa więcej było roboty, niż czasem koło wielkiego. Trafiało się i samemu Grzymale, a choćby i dziedzicowi, i z wozem a siekierą do lasu po susz i gałęzie jechać, i za bronami pójść, i do siana i do snopów. W gorącą porę nie było się co drożyć, boby kopy porosły, a siano pogniło.
Czasem gospodyni nowa musiała w pole z dwojakami dla pana i Grzymały iść tak jak dla parobków. Do domu dla jadła iść nie było czasu. Sobkowi z tem dobrze było, że nie miał chwili do rozmysłów, chyba w niedzielę. Innego dnia w gospodarstwie nie to, to co innego, robota była zawsze pilna.
Ze wsią i włościanami nie było kłopotu, bo w takiej małej wiosczynie, dwór i chłop za pan brat być muszą. Wie się, kto co może, i nad siłę nie wyciąga; folguje się, aby włościanin sobie zebrał, bo w zimieby go karmić trzeba. Czterej owi chłopi pana Felicjana, z których Fleming się wyśmiewał, byli to towarzysze i przyjaciele więcej niż słudzy. Co się w której chacie działo, wiedziano doskonale, nawet jaki która baba chleb piekła i co komu na połudenek w garnkach przynoszono.
Dzień prawie cały schodził po za dworem, przy roli lub na polowaniu. Czasem z fuzją się szło na pole, a pomknął zając, albo się zerwało stado kuropatw ze ścierni, stuknęło się i było co zanieść do domu.
Wieczorem dopiero, gdy już konie i bydło napojone było, obroki i sieczka zasypana, pozamykane
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.