Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

kommizerację nad państwem — ale co nie można, to nie można...
W istocie zacną panią Żuchowską zjednał był sobie nowy pretendent do ręki podstolanki, a że była serca miękkiego, dała się na jego wiarę nawrócić. Teraz już jej może przykro było, sama nie wiedziała z kim trzymać.
— Ja wiem, że wybyście się może chcieli zobaczyć, pogadać, ale nuż, uchowaj Boże, wypaple się kto, zobaczy! Z ks. kanclerzyną zartów nie ma.
Widząc, że Sobek stał mocno zasmucony, dodała prędko:
— No to już przyjdź, przyjdź po obiedzie, ale ja nie ręczę, czy panna Anna będzie mogła. Ona się też boi.
Tak zbyty ozięble cześnikowicz, przesiedział w gospodzie cały czas, nie jedząc i nie pijąc — a w godzinie oznaczonej poszedł do oficyny.
Żuchowska go przywitała czulej, gryzło ją sumienie.
— Czego bo waćpan tak melancholizujesz? odezwała się, — nie trzeba znowu brać tak do serca. Można, uchowaj Boże, sfiksować z tego. Ja sama widziałam człowieka, bardzo słusznego, który z wielkiej miłości oszalał, potem mu się zdawało, co jaką zobaczył, że to była jego bogdanka. A tę dawno pochowali. Daj bo pokój i nie smuć się.
Sobek się uśmiechał dla przekonania, że jeszcze nie sfiksował, nie śmiał spytać o podstolankę, gdy Żuchowska dodała:
— Panna Anna przyjdzie — ale asindziej miej sumienie. Co się ma dziewczynisko męczyć? sam jej