Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

i sobie wyperswaduj. Niech idzie za Bożęckiego, człek majętny, stateczny, szczerze ją kocha.
— Ja nie staję na zawadzie — odezwał się Sobek, — jeśli taka wola podstolanki!
To mówiąc wstał, jakby chciał odchodzić; Żuchowska siedzieć mu kazała.
— Otóż to bieda, że podstolanka się upiera waćpanu wiary dotrzymać. Trzeba, żebyś jej perswadował.
— Jakże pani tego po mnie możesz wymagać?
— Dla jej szczęścia! — zawołała pani Żuchowska. Waćpan tego nie widzisz, ona wzdycha, a i wy nie lepiej wyglądacie. Co taka miłość warta? Dalibyście pokój!
Na te słowa weszła panna Anna; zerwał się cześnikowicz.
— A wiesz, co ja tu mówiłam? — odezwała się ochmistrzyni, — i powtórzę nie kryjąc się, że powinien ci słowo oddać i namawiać, ażebyś szła za Borzęckiego, — jak Boga kocham.
Panna Anna w istocie bledsza i mizerniejsza niż dawniej, uśmiechnęła się, patrząc na smutną twarz Sobka.
— Cóż pan na to? — spytała.
— Chcesz pani tego po mnie?
Panna Anna zarumieniła się nagle. — Ja? — zawołała, — ja? możesz mnie o to posądzać?
Żuchowska usłyszawszy to, ręką machnęła, chwyciła kluczyki i wyszła.
Rozmowa poczęła się po cichu, smętna i żałościwa. Sobek się nie skarżył, podstolanka ubolewała nie nad tem, że musiała czekać, ale że ją nieustannie na-