Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

glono, namawiano do coraz nowych projektów, a kanclerzyna coraz się stawała zimniejszą i niechętniejszą dla niéj.
Siedli około siebie i szeptali, aż póki Żuchowska nie nadeszła. Widać było, że w czasie niebytności swej, monologiem przeciągnęła rozpoczęte nawrócenie, gdyż natychmiast dalej je w progu przedłużała.
... — Bo co nie można, to nie można, to darmo, oboje zmarniejecie, a na swojem nie postawicie. Przeciw księżnie kanclerzynie to tam nie ma co i mówić, że z waszemi siłami nic nie zdołacie, a że jej nie nawrócicie, na to gardło daję. Więc, ślicznie, pięknie, dajcie za wygraną i każde w swoją drogę, — jak Boga kocham...
Spojrzała na nich, lecz ci dwoje, do których tak przekonywająco przemawiała, nie okazywali niczem, ażeby się na jej zdanie zgodzić mieli. Ciągnęła więc dalej:
— Z młodymi, to, ja powiadam, gdy sobie co w głowę wbiją, nie ma ratunku; gotowo to poprzepadać, a nie ustąpi.
Uśmiechnęła się podstolanka.
— A pani Żuchowska nigdy młodą nie była?
Ochmistrzyni ręką poruszyła.
— Panu Bogu dziękuję, że się już ta młodość skończyła — rzekła, — bo to tylko niepokój wiekuisty, człowiek sam nie wie, czego chce i życie sobie truje.
I skonkludowała wedle zwyczaju:
— Jak Boga kocham.
Wtem Justynka wbiegła, żądając czegoś od pani