Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

Żuchowskiej; zwróciła więc gderliwe swe usposobienie ku niej, i wyszła z nią razem.
Skorzystał z tego Sobek i na odwagę się zebrał.
— Panno podstolanko dobrodziejko — odezwał się, — niech się pani na mnie nie gniewa za to, co powiem. Jeżeli się pani losu ze mną nie lękasz, a ja życie stawię, że się o polepszenie jego wszelkiemi siłami starać będę — jam swobodny, panny Anny tu nic nie wiąże, daj mi pani rękę, idźmy w świat. Nie potrzebujemy nic od nikogo. Panna Anna sierotą jesteś, zależysz tylko od siebie.
Usłyszawszy to podstolanka zarumieniła się i za rękę pochwyciła Sobka.
— Nie kuś mnie waćpan do złego, — rzekła poważnie. Słowa danego mu nie złamię, ale powiedz sam, nie byłażbym winna, rzucając ten dom, który mi dał przytułek, tę opiekunkę, która mi matkę zastępowała, wypłacając się jej buntem? Coby ludzie powiedzieli na waćpana i na mnie? Wreszcie, gdyby pani kanclerzyna wzięła to do serca, myślisz waćpan, że trudnoby jej było kazać mnie wziąć nazad ze Trzcieńca? Na to dosyć dwudziestu kozaków nadwornych, którychby wysłano za nami. Nie supponuję, ażeby się to stać mogło, ale pokryjomu i gwałtownie czynić nic nie chcę. Ile razy mnie pyta opiekunka, mówię otwarcie: że albo pójdę za tego, kogom wybrała, lub za żadnego. Znoszę fukania i wymówki, lecz uciekać nie godzi mi się, ani waćpanu żony brać kradzionéj.
Sobek zamilkł smutno, coś miał już rzec?
— Więc i widywać się dalej będzie trudno, odezwał się. Pani Żuchowska niechętna, do nikogo innego