Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

rech chłopach ze spokojniejszem sumieniem zasypiam, niż kto inny na stu chatach!
Mocno zirrytowany, Sobek już nic nie mając do stracenia, nie zastanawiał się nad tem, co mówił.
Być może, iż Fleming miał wówczas na myśli nowe sejmiki i jakąś ze szlachtą robotę i nie chciał dać powodu do krzyków na siebie; może go też sumienie ruszyło, dosyć, że z impetu wielkiego odchodząc, zbliżył się do Sobka i począł:
— Coś waćpan stracił przez odebranie dzierżawy? gadaj!
Sobkowi wcale o grosz nie chodziło.
— Panie grafie — zawołał, — byłeś łaskaw pierwszy rok mi puścić folwark darmo, trzymałem wieś lat kilka, więc pretensyi nie mam. Nic nie chcę!
Ta bezinteresowność zakłopotała mocno podskarbiego, rzucał się.
— Szlachecka duma! — zawołał, — waćpan jesteś goły.
— Ale nikogo o nic nie proszę! — zawołał Sobek.
Z największą niecierpliwością uderzył w stół obiema rękami Fleming.
— Cóż mam z acanem robić? co? mów u licha!
— A no... nic, panie grafie, — odparł spokojnie Sobek. Zrzuciłem z serca com na niem miał. Pokłonię się i pójdę.
Brał za czapkę, Fleming go chwycił za rękę i wciągnął do środka pokoju.
— Ja tak nie chcę! nie! Gadaj! Co mam zrobić, żebyś kontent był? Co?
— Oddaj mi pan graf tę sprawiedliwość głośno, żem