Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Sobek, choć jeszcze w ulicy byli, za kolana go schwycił, a stary go wziął i w głowę począł wycałowywać.
— A co? dobra myśl!
— Złota! święta! rób pan! daję nieograniczoną plenipotencję!! Dobroczyńcą moim będziesz...
— Acindziej, tak mi z planu wypada, — dodał Morochowski, — siadaj na koń i ruszaj do Trzcieńca. Dam znać!






W oficynie Wołczyńskiej u pani ochmistrzyni byli goście, ściślej biorąc, jeden tylko, lecz ten stał za wielu, bo od pewnego czasu w łaskach był u pani Żuchowskiej. Wkupił on się w nie, najprzód oddając się protekcji jej, powtóre słuchając sympatycznie długich jej opowiadań, naostatek — bodaj i tego przeoczyć się nie godzi — woził prezenciki.
Był to obyczaj owego czasu, wszyscy wszystkim przy wielkiej zręczności dawali prezenta, nosili gościńce. Pan Borzęcki, o którym mowa, znał się na chodzeniu około interesów, już że po trosze prawnikiem był, już że w ogóle zabiegliwym był, lat średnich, ni stary ni młody, zdrów, troszyneczkę już zaczynający tyć, krągły, rumiany, śmiejący się, polityk wielki.
Pani Żuchowska go u panny protegowała i u