Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

— A widzicie! bo to ja przecie skombinować umiem, — uśmiechając się dodała Żuchowska.
Borzęcki najpiękniejszy swój uśmiech wziąwszy na usta, pochylony, zachwycał się podstolanką, łamiąc głowę od czego pocznie i jak doprowadzi rozmowę do balsamki.
Sam ów frazes, który miał jej przy oddaniu towarzyszyć, był już gotów, szło tylko o to, jak go za uszko przyczepić. — Brzmieć miał: „Chociaż jak kwiat jasna i wonna, racz pani przyjąć tę drobnostkę, której zapach wyraża sentyment mój dla niej czysty i nigdy zwietrzeniu uledz nie mogący.“
Lecz jak zaraz się dowiemy, komplement razem z balsamką miał na wieki pozostać w kieszeni p. Borzęckiego.
— Cóż tam pan podskarbi przywiózł de publicis? — zagaił z fatalną niezgrabnością gość.
— A! tego ja tam nie wiem — odparła panna Anna, — ale dla mnie tym razem był najmilszym z gości!
Spojrzała na Żuchowską, która nie rozumiejąc nic, kręciła głową.
— Proszę! proszę! pewnie od wojewodzicowej przywiózł list?
— A! nie!
— Wiadomość?
— I to nie! — rozśmiała się panna Anna.
— Więc już nie wiem, alem mocno zaintrygowana tem, czem pan podskarbi się mógł przysłużyć.
— To moja tajemnica — mówiła śmiejąc się podstolanka, — a próżnoby się kto silił odgadnąć! ale się panna łowczanka dowie wkrótce.