Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

Grzymała się po głowie poczesał palcami, bo miał to we zwyczaju, gdy go co niecierpliwiło.
— Widzisz Feliś — rzekł, — nim my się położymy na niewstanie, ty do tej pory możesz się dorobić.
— Jakim sposobem?
— A głowa i ręce od czego?
Feliś grzał się u ognia milcząc, zadumał się, Stary czekał długo na odpowiedź, i nie mógł się jej doczekać.
— No cóż? co? — odezwał się, — co ty na to?
— Nie wypędzajcie mnie ztąd — rzekł powoli cześnikowicz. Ambicji wielkiej nie mam, trochę wiem, jakie po dworach życie; a jakbym rok popróbował tu posiedzieć i pogospodarzyć?
Grzymała ramionami ruszył.
— Któż ci broni, albo kto cię wypędza? rzekł cicho. Ojcu nieboszczykowi a memu dobrodziejowi najosobliwszemu przyrzekłem święcie, że ci służyć będę — służę czem mam. Tak mi się zdało, że kiedy on o te szkoły dbał, nie do brony i sochy cię sposobił!
Feliś milczał ciągle zadumany.
— Więc cóż? spytał Grzymała.
— Ja też się nie zarzekam niczego... odezwał się cześnikowicz. Gdyby się okazja jaka trafiła, możebym w świat poszedł; tymczasem spocząć tu trochę chciałoby się.
— Cóżeś ty się tak uznoił? uśmiechnął się Adam.
Przyłożyli drewek na komin, który i grzał i świecić musiał, bo innego światła w izbie nie zapalono; rozmowa się nie wiodła, zamilkli.
Nazajutrz Grzymała poszedł po oborach, do gu-