Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

róg się obalił, musiano rozebrać resztę, a z drzewa jeszcze zdrowego i suchego, jakiego dostarczyła ruina, wznieść domek wcale wygodny. Grzymała tylko już pokrycia jego nie doczekał, gryzł się niezmiernie tą fabryką, zachorował i zmarł biedaczysko na rękach wychowanka swojego. Śmierć jego spokojna była, i można powiedzieć szczęśliwa, bo się do niej gotował, i jak sam mówił, na świecie już potrzebnym nie był. Wyprowadzono go na Słowatycz.
Wesele państwa młodych naszych odbyło się w Wołczynie, wcale świetnie i przy wielkiej dosyć frekwencji szlachty z sąsiedztwa sproszonej, oraz członków familii wołczyńskiej.
Powiadano, że ks. wojewoda ruski, patrząc na młodą parę, która bardzo pańsko i dystyngowanie się prezentowała, miał się odezwać, iż starą krew szlachecką w obojgu poznać można było. W istocie i Sobek i podstolanka, krasą i powagą, stanowili parę tak śliczną, jakiej widzieć rzadko. Pani Żuchowska, choć z razu dąsała się z powodu Borzęckiego, później całem sercem zwróciła się ku cześnikowiczowi, radując się, iż „przedziwna stałość sentymentów obojga szczęśliwie uwieńczoną została.“
— Prawdziwie powiadam, — odzywała się o tem później, — że takiego ewentu nigdym się nie spodziewała; bo to istny cud, iż się ks. kanclerzyna dała nakłonić na to. Inaczejby czekali chyba do siwego włosa.
Fleming uspokoiwszy sumienie, przez dosyć długi czas Kaplonosy dzierżawą zostawił w ręku Sobka. Tymczasem się w Trzcieńcu dom pobudował, i cześnikowicz przyzbierawszy grosza, dołożywszy posag żony, kupił wieś około Łomaz, do której rezydencję swą